W codziennej eksploatacji ten samochód jest zwyczajnym nieporozumieniem, ale jeżeli nie interesuje Cię luksus, masz gdzieś ekologię i oszczędności, lubisz od czasu do czasu wjechać tam gdzie trudno dostać się pieszo i masz jaja, bierz go w ciemno. Wrangler to auto stworzone dla Ciebie.
Nad głowami wyznawców prawdziwej motoryzacji od dawna wisi topór ekologicznej inkwizycji. Skazanym na banicję, wiernym kultowi prawdziwego Jeepa pozostała już tylko partyzantka w lasach, na bagnach i poligonach. Właśnie tam terenowi dewianci oddają się pogańskiemu zwyczajowi przepalania chorych ilości paliwa i jeżdżenia po wszystkim co nawinie się pod ogromne koła. Niestety prawdziwych samochodów terenowych jest coraz mniej, ale na szczęście jest on. Ostatni bastion prawdziwej motoryzacji. Jeep Wrangler. Koniecznie z benzynowy silnikiem. Koniecznie z krótkim nadwoziem i koniecznie w wersji Rubicon.
Ta generacja zadebiutowała w 2007 roku, ale prawdziwy Jeep musiał pozostać sobą. Nikt nie myślał nawet o ruszaniu wywleczonych na lewą stronę zawiasów drzwi czy prymitywnych zapinek pokrywy silnika. Klocowate nadwozie w wyjątkowo uroczy sposób ozdobiono też detalami nawiązującymi do barwnej historii marki. Na szybie za wstecznym lusterkiem “wymalowano” charakterystyczny wzór atrapy a na felgach dumnie widnieje czerwony profil legendarnego Willysa. Najpierw treść, potem forma. To podstawowa zasada przy tworzeniu tak bezkompromisowego samochodu, dlatego wszystko pomyślano tak, żeby kierowca przestawiający hałdę żwiru albo karczujący las nie musiał martwić się o błyszczący lakier. Rogi zderzaków i nadkola wykonano z czarnego, ordynarnego plastiku i wyciągnięto od lakierowanych elementów tak daleko jak to tylko możliwe. Łatwo je wymienić a do ich odświeżenia wystarczy puszka Plaka, kawałek suchej szmaty i mniej więcej kwadrans roboty.
“Off-road ready” – tak mówi się o tej wersji. Rubicona dozbrojono we wzmocniony przedni most, reduktor z efektywniejszym przełożeniem, blokady dyferencjałów oraz zwiększający wykrzyż osi rozpinany przedni stabilizator i komplet solidnych osłon podwozia. Wystarczy? Musi, a jeśli nie, internet ugina się pod ciężarem akcesoriów, które za całkiem rozsądne pieniądze zrobią z Wranglera jeżdżącą apokalipsę. Kierowca bez większego doświadczenia w jeździe terenowej musi jedynie pilnować, żeby nie zsunąć się ze śliskiego skórzanego fotela. Z całą resztą wzorowo radzi sobie idiotoodporna konstrukcja napędów, która w połączeniu z solidną ramą pozwala właściwie na wszystko. Amator prędzej zwątpi niż zakopie Rubicona. Testowe auto stało na zwykłych, szosowych zimówkach. Opony błyskawicznie zakleiły się piachem i błotem a mimo to auto dalej szło do przodu jak mały rozpoznawczy czołg. Zjazdy i podjazdy na których trudno ustać, błoto po ośki, trawersy a wewnątrz słychać jedynie ciche szuranie urobku o podwozie.
Z wnętrzem surowego Wranglera jest trochę jak ze starą drewnianą szopą, do której doprowadzono prąd i ogrzewanie. Nietypowa bryła nadwozia z praktycznie pionową szybą skutecznie związała stylistom ręce. W takiej przestrzeni zwyczajnie nie dało się stworzyć czegoś ładnego. I co z tego? Odsłonięte niechlujnie wykonane spawy, wystające śruby i zamki drzwi… Ktoś, kogo takie rzeczy we Wranglerze rażą, zwyczajnie nie nadaje się do tego samochodu. Tutaj o chemii nie może być mowy. Koniec. Kropka. Mała przednia szyba i rury klatki tylko pozornie sprawiają klaustrofobiczne wrażenie bo tutaj nawet dwumetrowy drwal usiądzie w miarę wygodnie. Wszystkie przełączniki są pod ręką, ale nie wynika to ze szczególnej troski designerów a z konstrukcji twardej jak kamień deski rozdzielczej, która jest bardzo blisko kierowcy. Na tyle blisko, że zbędna jest nawet pozioma regulacja kierownicy. Trudno też mówić o zawiłej obsłudze, skoro jedynym obok klimatyzacji szaleństwem są tutaj podgrzewane fotele. Co ciekawe, testowe auto przejechało prawie 30 tysięcy km w warunkach bojowych a wnętrze podczas terenowej gimnastyki nie zaskrzypiało ani razu. Wewnątrz siedzi się przyjemnie wysoko, ale wyczucie gabarytów wymaga pewnej wprawy. Wąska maska jest bardzo wysoka a dużo niższych błotników nie widać zza kierownicy. Czujności wymaga też nienaturalnie daleko wysunięty przedni zderzak.
Panele dachu nad przednimi miejscami można błyskawicznie zdemontować i przerobić Rubicona na coś, co przypomina targę. Zdjęcie całego hardtopu wymaga już trochę cierpliwości. Po kilkunastu minutach kręcenia kluczem i przeklinania na czym świat stoi, można na stalowe pałąki naciągnąć miękki brezentowy dach. Tylna kanapa? Trudno rozpatrywać krótkiego Wranglera w kategoriach auta rodzinnego, ale jak ktoś już się uprze żeby jechać z tyłu, nie będzie specjalnie narzekał. Miejsca dla dwóch osób jest wystarczająco dużo a akrobacji wymaga jedynie wsiadanie. W drugą stronę można już tylko zeskakiwać. Bagażnik jest, ale przy zajętych czterech miejscach… nawet nie warto o nim wspominać. Na styk wejdą dwie pary kaloszy i mała saperka. Niestety to co dobre w terenie, na asfalcie staje się przekleństwem Rubicona. Wrażenia z jazdy można porównać do balansowania na tylnych nogach plastikowego krzesełka wystawionego przed podrzędną smażalnią w Mielnie. Seryjne opony mają 245mm szerokości. Niby sporo, jednak gumy są bardzo wysokie co w połączeniu z dużym skokiem zawieszenia i wysoko położonym środkiem ciężkości gwarantuje niezapomniane i nie do końca pozytywne emocje.
Nowy, sześciocylindrowy silnik o pojemności 3,6 litra generuje 284 konie mechaniczne. To wystarczy, żeby na prostej zawstydzić niejednego krawaciarza. Pomimo nieszczególnie bystrej skrzyni automatycznej osiągi są więcej niż zadowalające. Dopiero kiedy trzeba się zatrzymać, robi się (nie)ciekawie. Przy awaryjnym hamowaniu można odnieść wrażenie, że auto za chwilę przeturla się przez przód. Gdy przy okazji trzeba jeszcze ominąć przeszkodę… można osiwieć. Auto rzuca się po drodze jak zarzynane prosię. Przy bocznym wietrze trudno utrzymać je na pasie ruchu. No dobra, miota nim jak pierwszy lepszym kartonem, ale ten samochód po prostu taki jest. I co z tego? To jest Wrangler! Jak mawiają amerykanie: Why? Because fuck you, that’s why! Wrangler na asfalcie potrafi bardzo zmęczyć. Zanim zdecydujesz się na zakup, zastanów się dwa razy. Samochód swoje kosztuje a satysfakcja z wjeżdżania na wysokie krawężniki to trochę za mało. Przelatywanie nad progami zwalniającymi też w końcu się nudzi podobnie jak przestawianie betonowych kwietników przy zawracaniu “na raz”.
Krótki Wrangler Rubicon z benzynowych silnikiem jest antytezą dla większości nowych samochodów. Jest wyjątkowo niepraktyczny, niewygodny, paliwożerny, a kwota jaką trzeba za niego zapłacić jest zwyczajnie chora. Jest po prostu “nie” pod każdym względem. I dobrze. Tak musi być bo właśnie taki Wrangler jest potrzebny. To dziedzictwo minionej epoki i ostatni bastion prawdziwej motoryzacji.
Foto: Tomek Perczyński