Kiedy młodzież na „cześć” zaczęła odpowiadać mi „dzień dobry”, poczułem, że jestem już stary i niedługo umrę. Tak. Starzeję się. Jeszcze kilka lat temu na hasło „hybryda” reagowałem odruchem wymiotnym. Dzisiaj, kiedy na czubku mojej głowy trwa walka łysienia z siwizną, technologia hybrydowa w niepokojący sposób zaczyna mnie do siebie przekonywać, ale… nie w tym samochodzie.
Lexus już pod koniec lat 80. pierwszą generacją modelu LS pokazał światu, że potrafi tworzyć wyjątkowe samochody. Przez kolejne dekady japońskie limuzyny urzekały jakością, bezawaryjnością i komfortem, ale… niekoniecznie wyglądały. Dzisiaj, po latach szukania stylistycznej drogi, są na szczycie. Lexus LC to jeden z najpiękniejszych samochodów, z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. Oglądałem, chodziłem, mlaskałem i nic. Pietyzm, z jakim wykończono to nadwozie dosłownie szokuje. Nie ma się do czego przyczepić. Fenomenalnie zaprojektowana karoseria jest połączeniem idealnym sportowego stylu i elegancji. Właśnie tak powinno wyglądać prawdziwe Gran Turismo.
Wewnątrz jest jeszcze lepiej. Jakość materiałów i ich spasowanie, powalają. I chociaż kaskadowo zaprojektowana deska rozdzielcza nie jest może ergonomicznym mistrzostwem świata, ma swój niepowtarzalny styl a to dla wielu jest najważniejsze. Doskonałe fotele to kompromis pomiędzy sportem a komfortem. Wyposażenie jest kompletne i ma to, za co konkurencja życzy sobie ciężkie pieniądze. No i audio. Mark Levinson od lat współpracuje z Lexusem i wszyscy są z tej współpracy bardzo zadowoleni a 13 głośników to wyposażenie standardowe. Jest w tym wszystkim jeden zgrzyt – multimedia i ich obsługa. Nie wiedzieć czemu, Japonczycy idą w zaparte i we wszystkich nowych modelach montują gładzik, który chyba miał być lepszą alternatywą dla tradycyjnego pokrętła. Wyszło jak wyszło. Z każdą kolejną generacją jest lepiej, ale… wciąż tragicznie. Może warto odkryć koło (pokrętło) na nowo i darować sobie eksperymenty? Obsługa jest na tyle upierdliwa, że nawet po tygodniu jazdy nie ma mowy o jakimkolwiek przyzwyczajeniu i trzeba zerkać to na prawą dłoń to na ekran, żeby przełączyć się z radia na nawigację. Nijak ma się to do supernowoczesnego auta za ponad 600 tysięcy zł. Jest jeszcze jedna rzecz, która wyróżnia Lexusa na tle konkurencji. Na plus. Wyposażenie dodatkowe a właściwie… jego brak. Japończycy obrali prostą politykę trzech poziomów wyposażenia a dostępne opcje można policzyć na palcach jednej ręki bo… wszystko jest już w standardzie. Do najbogatszej odmiany można dokupić jedynie metaliczny lakier. Tymczasem w Mercedesie, Audi czy BMW przebrnięcie przez konfigurator i listę ekstrasów przypomina nierówną licealną walkę z „Nad Niemnem”.
Technika? Nie ma sensu wdawać się w szczegóły działania układu hybrydowego. Tutaj wszystko dzieje się automatycznie. Mózg samochodu doskonale wie, kiedy trzeba doładować baterie, kiedy wyłączyć silnik spalinowy a kiedy całą moc błyskawicznie rzucić na tylne koła. Animowany schemat dystrybucji energii i mocy wyświetlany na ekranie jest miłym dodatkiem, na który nikt nie zwraca szczególnej uwagi. Silnik benzynowy to 3,5 litrowe V6 o mocy 299 koni. Jednostka elektryczna rozwija 179 koni, jednak oba parametry się nie sumują. Maksymalnie taki zestaw rozwija 359 koni. To w zupełności wystarczy do więcej niż szybkiej jazdy. Na papierze hybryda jest niewiele wolniejsza od wersji benzynowej, która ma ponad 100 koni więcej. Rewolucją jest coś, co umownie można nazwać skrzynią biegów. Nie jest to typowa przekładnia bezstopniowa (wyjąca jak zapchany odkurzacz) taka jak w pozostałych hybrydach koncernu Toyoty. Tak naprawdę na system zmiany przełożeń składają się dwie skrzynie biegów: tradycyjny, czterobiegowy automat i trzystopniowa przekładnia planetarna. Biegi obu skrzyń współpracują ze sobą dająć w sumie dziesięć przełożeń. Więcej na ten temat nie napiszę bo na matematyce sporo chorowałem a i z fizyki nie byłem orłem. A jak to jeździ? Zaskakuje lekkość, zwinność i gracja, z jaką może poruszać się LC. Spora w tym zasługa adaptacyjnego zawieszenia, aktywnego układu kierowniczego i skrętnej tylnej osi. To dwutonowe coupe prowadzi się jak auta lżejsze o 500kg. LC 500h jest szybki. Bardzo szybki. Kiedy jednak chcemy zbliżyć się do granic możliwości silnika, skrzyni i pojechać trochę agresywniej… czar pryska. Benzynowe V6 nie brzmi tak jak powinien muskać bębenki prawdziwy silnik. Chwilami można odnieść wrażenie, że to dźwięk czterech cylindrów. Skrzynia biegów lubi nadinterpretować zamiary kierowcy i czasami traci wątek. Brakuje w tym wszystkim harmonii i poczucia, że to kierowca decyduje kiedy powinien dostać w plecy kopa od kolejnego brutalnie wpiętego przełożenia. Brakuje drącego się za plecami plującego jadem wydechu. Szkoda, ale to tylko moje zdanie. Ja jestem prosty człowiek i lubię proste rozwiązania. Jeszcze muszę się jednak trochę zestarzeć, żeby pokochać hybrydy całym sercem.
LC 500h to supernowoczesna i droga alternatywa dla luksusowego odrzutowca. Kiedy osiągnie prędkość przelotową, dowiezie komfortowo na spontaniczny weekend do Berlina, Wiednia albo nawet Paryża. Co w takim razie jest nie tak z hybrydową odmianą LC? Absolutnie nic. To fenomenalne auto. Perfekcyjnie wykonane, obłędnie piękne i cholernie szybkie. Lexus LC 500h rozkocha w sobie ludzi wrażliwych na piękno i lubiących otaczać się luksusem, ale… to wciąż za mało dla motoryzacyjnych troglodytów (tak, zdecydowanie się do nich zaliczam), którzy jeszcze długo nie będą w stanie pogodzić się z nowoczesnymi technologiami i tym, że ropa kiedyś się skończy. I właśnie dla nich Japończycy wymyślili LC z benzynowym silnikiem. Wolnossące, pięciolitrowe V8 o mocy prawie 480 koni to inżynieryjne (chociaż wciąż zaskakująco proste) arcydzieło i jeden z ostatnich mechanizmów, o których z czystym sumieniem można powiedzieć: silnik. Poznałem go parę lat temu w modelu IS F. Potem kilka razy testowałem Lexusa RC F i… wciąż mi mało. Mam nadzieję, że już niedługo pojeżdżę LC z widlastą ósemką pod maską… Jaram się!