Zawsze myślałem, że najgorsza jest jazda po mieście. Tu ktoś zajedzie drogę, otrąbi i zwyzywa, tam zaśpi na światłach albo stanie na środku skrzyżowania. Uważałem, że wyjazd w trasę jest formą relaksu i nagrodą za godziny spędzone w korkach. Ostatnie kilka lat uświadomiło mi, jak bardzo się myliłem.
W ciągu ostatnich dwóch lat nawinąłem na koła grubo ponad 150 tysięcy kilometrów. Zjeździłem Polskę od Szczecina po Krosno. Od Zgorzelca po Suwałki. Taka praca… Przez te dwa lata moja ocena drogowego świata zmieniła się diametralnie. Posmutniałem i szczerze się przeraziłem. Dopiero poza terenem zabudowanym zaczyna się prawdziwy gnój. Nigdy nie wiadomo, kiedy coś się wydarzy…
Motoryzacyjne stereotypy to przeszłość. BMW nie jeżdżą już tylko bandyci a Skoda dawno przestała być autem dla działkowca. Nigdy nie wiadomo, kto siedzi za kółkiem. Dzisiaj każdy samochód, bez względu na rocznik, markę czy tablicę rejestracyjną może być jeżdżącą bombą odłamkową. Wszystko zależy od zapalnika siedzącego za kierownicą. Najlepiej widać to na autostradach i drogach ekspresowych. W ostatnich latach przybyło w naszym kraju najszybszych dróg, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że świadomość i umiejętności kierowców zostały daleko w tyle, co najwyżej w połowie lat 90. Autostrada i droga ekspresowa to środowisko specyficzne, wszystko dzieje się szybciej, jest dużo mniej miejsca i czasu na błędy. A my? Po staremu! Jazda lewym pasem? Bardzo chętnie. Bezpieczny odstęp od pojazdu jadącego z przodu? Wykluczone, bo przecież ktoś zawsze może się wcisnąć, a tak ten z przodu przynajmniej będzie wiedział, żeby zjechać na prawo. Szybkie siku? Oczywiście. Zjeżdżamy na pobocze, bo przecież do parkingu jeszcze kilkanaście km. Pas rozbiegowy? A co tam! Dojadę spokojnie do samego końca, tam stanę jak sierota z włączonym kierunkowskazem i poczekam, aż będzie trochę miejsca.
No i nasza narodowa specjalność. Jazda pod prąd. Na autostradzie! Regularnie internet obiegają nagrania z debilami w roli głównej, którzy chcąc uniknąć stania w korku, ot tak, po prostu zawracają i jadą pod prąd do najbliższego zjazdu, nierzadko blokując dojazd służbom ratunkowych. Głupota? Egoizm? Trudno znaleźć określenie dla tego typu zachowań… I jeszcze jedno. Prędkość. Ja wiem, że autostradą jest przyjemniej, wygodniej, ale na litość boską… nie 90 km/h. Oczywiście, że można i każdy ma tego świadomość. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę, że jadąc z prędkością dużo niższą niż dopuszczalna, też mona stanowić poważne zagrożenie. To mniej więcej tak, jakby spacerowicz wszedł w sam środek maratonu. Nie ma siły. Prędzej czy później ktoś w niego walnie. Skoro ktoś nie wykorzystuje w pełni możliwości jakie daje autostrada, powinien jechać inną drogą. Tak to widzę. Autostrada to nie tylko prawa i przywileje. To również obowiązki. Dla wielu to także narzędzie ciężkiej pracy. Niektórzy mają do przejechania 1000 km a nie 10, do sąsiedniego miasteczka. To nie jest miejsce do uprawiania rekreacji.
Samochód już dawno przestał być obiektem marzeń i dobrem luksusowym. Ludzie wymyślili sobie, że auto jest takim samym przedmiotem codziennego użytku jak telewizor, lodówka czy pralka. Wszystko wiemy najlepiej, jesteśmy najmądrzejsi i nigdy nie czytamy instrukcji obsługi. W końcu to tylko przedmioty. Coś w tym jest, ale pralka nie rozpędza się do 160 km/h… Jazda samochodem to odpowiedzialność, której trzeba się uczyć od samego początku. A czego uczą się kierowcy? Turlania się 50 km/h po mieście, parkowania i bezmyślnego wkuwania przepisów, byle tylko zdać egzamin. Później… jakoś to będzie. O raku toczącym system szkolenia kierowców najlepiej świadczy niedawny wypadek podczas egzaminu, w którym zginęła młoda dziewczyna. W świetle prawa ona nawet nie była kierowcą. Śledztwo trwa, więc nie można nikogo oskarżać. Z drugiej strony chyba każdy, kto zdawał egzamin na prawo jazdy może się domyślać, co tam się wydarzyło…
Czy może być jeszcze gorzej? Niestety może. Okazuje się, że nawet stojąc w miejscu można dosłownie dotknąć głupoty polskich kierowców. Kilka lat temu na jednej z ekspresówek doszło do karambolu. Do mediów szybko trafiło nagranie jednego z kierowców, który został uwięziony między rozbitymi samochodami, na które najeżdżały kolejne. Wysiadł, rozejrzał się i… polecił pasażerom, żeby szybko wsiedli do auta i zapięli pasy. No debil. O tym, że w takiej sytuacji należy jak najszybciej opuścić samochód i przejść za barierę niestety nikt mu nie powiedział. Do ucywilizowania tej drogowej ciemnoty potrzebna jest nie tylko zmiana w mentalności kierowców. Niezbędna jest potrzeba samodoskonalenia, odpowiednie narzędzia i zmiany w przepisach. Sporo się o nich mówi, ale ciągle na gadaniu się kończy. Nie ma się co dziwić, przecież to nasza polska tradycja. Przykład? Według CEPiK-u (Centralna Baza Ewidencji Pojazdów i Kierowców) po polskich drogach wciąż jeździ prawie 40 tysięcy Syren i 70 tysięcy Żuków. Polska to jednak wciąż dziki kraj.